Gdyby Martin Scorsese nie wpadł w sidła kina, pewnie gotowałby dziś penne all’arrabbiata w jakimś nowojorskim zaułku, a Robert De Niro i Al Pacino ustawialiby się w kolejce po dokładkę. Na szczęście dla światowego filmu wybrał obiektyw zamiast garów.
I słusznie – bo dzięki temu mamy „Kasyno”, „Chłopców z ferajny” czy „Taksówkarza”, czyli powody, by wciąż na nowo zachwycać się kinem. Ale dziś nie o filmach. Dziś o miejscu, które w jego twórczości wciąż wybrzmiewa – czasem w tle, czasem w spojrzeniu bohatera, a czasem w gorzkiej kawie, która paruje na stole. Dziś o Sycylii.
Nowojorski rytm, włoska dusza
Choć Scorsese urodził się na Manhattanie, jego filmy mają smak niedzielnego obiadu u włoskiej rodziny – głośno, gorąco, z emocjami aż po sufit. Nic dziwnego: korzenie ma w Palermo, a dzieciństwo spędził w Małej Italii, gdzie powietrze nasiąkało zapachem sosu pomidorowego i opowieściami o „rodzinnej godności”.
Dlatego jego historie to często rodzinne dramaty w wersji ekstremalnej: zamiast sprzeczki przy stole – gangsterskie porachunki, a zamiast niedzielnego obiadu – strzelanina. Ale pod tą twardą skorupą kryje się coś delikatniejszego: nostalgia. Za przodkami, za tradycją, za światłem Sycylii, które inaczej odbija się w oczach niż to nowojorskie.
„Il Mio Viaggio in Italia” – kino, Włochy i wspomnienia
W 1999 roku Scorsese zrobił film bez gangsterów i przemocy. „Il Mio Viaggio in Italia” to hołd dla włoskiego kina, ale też podróż w głąb własnych korzeni. Gdy mówi o Rossellinim czy Fellinim, brzmi jak wujek przy rodzinnym stole, który z rozrzewnieniem wspomina przeszłość.
Ten film pokazuje, jak głęboko Włochy – a zwłaszcza Sycylia – tkwią w jego twórczości. Nie wprost, lecz jak sekretny składnik w sosie: niewidoczny, ale kluczowy dla smaku.
Sycylia – gotowy plan filmowy
Jeśli nie byłeś na Sycylii, wyobraź sobie połączenie scenografii z „Ojca chrzestnego” Coppoli i życia małego miasteczka, gdzie dzień toczy się w rytmie espresso, aperitivo i sjesty.
W Palermo, skąd pochodzili przodkowie Scorsese, Włochy są jak w soczewce: barokowe kościoły, kawiarnie z cannoli wielkimi jak pięść, targi, gdzie sprzedawcy ryb wrzeszczą tak, że mogliby grać bez przesłuchań.
Cefalù, Syrakuzy, Taormina – każde z tych miejsc wygląda, jakby czekało na filmową akcję. Może nie będzie to opowieść o mafii, ale romantyczna komedia z Tobą w roli głównej i lodami pistacjowymi w tle.
Kuchnia, która powinna dostać Oscara
Sycylijska kuchnia to osobny gatunek filmowy. Makaron z sardynkami, arancini (ryżowe kule z niespodzianką), owoce morza, migdałowa granita, cannoli – brzmi jak menu dla bohatera, który podbija świat. A najlepsze, że te dania jada się na plastikowych krzesłach, z widokiem na morze, bez dress code’u.
Scorsese całe życie opowiadał cudze historie, ale to jego własna – ta z Palermo, z nowojorskiej dzielnicy imigrantów, z rodzinnych opowieści – ukształtowała jego kino. Dlatego wyjazd na Sycylię to nie tylko wakacje. To powrót do źródeł.
Do miejsc, gdzie czas płynie wolniej, kawa ma głębię, a zachód słońca wygląda, jakby reżyserował go mistrz. Możesz jechać z planem lub dać się zgubić w wąskich uliczkach Palermo. I tak coś się wydarzy – bo Sycylia nie potrzebuje scenariusza, by być kinem. Podobnie jak Rzym, Wenecja, czy Sardynia.
Podróż bez scenopisu - gotów na swój film?
Jeśli masz dość nudy i chcesz wakacji w stylu Scorsesego (ale bez policyjnych pościgów), Sycylia czeka. Włochy wciągają jak dobry film, tylko zamiast cliffhangerów mają winnice, oliwki i ludzi, którzy wiedzą, co znaczy la dolce vita.